Czy da się mieć wszystko naraz?
Pamiętasz ten moment, kiedy siedziałaś z kubkiem kawy (albo wina, nie oceniam) i pomyślałaś: “Kurczę, czy ja ogarniam życie tak, jak powinnam?” Bo przecież wszyscy mówią, że kobieta XXI wieku to połączenie szefowej korporacji, cudownej matki, entuzjastki zdrowego jedzenia, joginki i jeszcze blogerki wnętrzarskiej na pół etatu. Ach, i żeby kaloryfer na brzuchu był, bo jak inaczej zdjęcie z plaży wrzucić… Brzmi znajomo?
Ten tekst nie będzie kolejną próbą przekonania Cię, że możesz mieć wszystko, że tylko „wystarczy chcieć” i „pracować mądrze, nie ciężko”. Będzie raczej o tym, że mit tzw. idealnej kobiety sukcesu to trochę jak bajka o jednorożcu – pięknie brzmi, ale żyć z tym trudno.
Skąd ten ideał w ogóle się wziął?
Nie ma jednej wersji historii. Trochę zaczęło się od lat 80., kiedy kobiety coraz śmielej wchodziły na rynek pracy, zdobywały stanowiska, które kiedyś były zarezerwowane dla panów w garniturach, i usłyszały: „Możesz być kim chcesz!”. Brzmiało wspaniale – tylko że ktoś zapomniał dodać, że z tym przychodzi też oczekiwanie, że zrobisz to wszystko naraz.
Reklamy z tamtych czasów pokazują kobiety, które najpierw robią śniadanie dzieciom, potem biegną na spotkanie biznesowe w obłędnych szpilkach, a wieczorem wracają do domu, gotują kolację złożoną z trzech dań i jeszcze z uśmiechem witają męża. Żadnych oczu podkrążonych jak panda, żadnej frustracji, żadnego „nie mam siły”. Oczywiście, kamera się wyłącza przed momentem, kiedy ta kobieta siada na kanapie i zasypia z widelcem w ręce.
Mit, który żyje do dziś
Minęło kilka dekad, social media przejęły pałeczkę i bum: zamiast idealnych pań z reklam mamy idealne Instagramerki. One już nawet nie tylko mają wszystko, ale też robią to w pięknym świetle, z idealnym kadrem, w swetrze, który wygląda, jakby właśnie przyszedł prosto z folderu „Skandynawski minimalizm i spokój ducha”.
Patrzysz na to i myślisz: „A ja dzisiaj jadłam kolację o 22, bo wcześniej nie zdążyłam, i szczerze – to był makaron z ketchupem”. I to jest okej, serio.
Dlaczego chcemy być idealne?
Bo tak nas nauczono. Od małego słyszymy, że „trzeba się starać”, że „dziewczynka musi być grzeczna i ładna”, a potem do tego dochodzi: „i dobrze się uczyć, i mieć karierę”. W pewnym momencie lista oczekiwań robi się dłuższa niż kolejka po kawę o 8 rano.
W tle wciąż słychać te wszystkie komunikaty: „Rób karierę, ale nie zapominaj o rodzinie!”, „Dbaj o siebie, ale nie przesadzaj z egoizmem!”, „Bądź asertywna, ale sympatyczna!”. Kiedyś naprawdę próbowałam to pogodzić i skończyło się tym, że miałam wypchany kalendarz, lodówkę z pustą półką i głowę, w której panował chaos większy niż w galerii handlowej przed świętami.
Kiedy sukces staje się ciężarem
Paradoks polega na tym, że im więcej osiągamy, tym częściej czujemy się winne, że czegoś nie robimy. Sukces zawodowy? No tak, ale może za mało czasu dla bliskich. Dom uporządkowany? Okej, ale może praca stanęła w miejscu. Czujesz, jakbyś zawsze była krok za – choćbyś biegła maratonem codzienności na pełnym gazie.
Spoiler: to nie Ty robisz coś źle. To system oczekiwań jest absurdalny.
Co to znaczy „mieć wszystko”?
Kiedyś myślałam, że „mieć wszystko” to: kochać, być kochaną, mieć świetną pracę, piękny dom i ciało, które samo się rzeźbi od patrzenia w lustro. Teraz wiem, że definicja „wszystkiego” zmienia się z czasem i że wcale nie musi zawierać miliona rzeczy naraz. Dla kogoś „wszystko” to spokojne poranki i kubek kawy bez presji. Dla kogoś innego – możliwość pojechania na wakacje i odłączenia się od maili. A dla jeszcze innej osoby – praca, która daje satysfakcję, nawet jeśli nie pozwala mieć marmurowej kuchni jak z Pinteresta.
Największy przełom u mnie nastąpił wtedy, gdy przestałam porównywać swoje „wszystko” do wersji innych ludzi. Bo jak można wygrać wyścig, którego trasa dla każdego jest inna?
Kilka moich „antyzasad”
- Nie robię wszystkiego naraz. Jeśli próbuję, kończy się to przypalonym obiadem i zaczętym mailem, który nigdy nie został wysłany.
- Nie wszystko musi być idealne. Czasem „wystarczająco dobrze” to cudowne słowa.
- Porównuję się tylko do siebie sprzed roku, a nie do kogoś z Instagrama, kto ma nianie, stylistkę i idealne światło.
- Nie muszę mieć planu na wszystko, bo czasem najlepsze rzeczy wychodzą spontanicznie (jak urlop, który zaczął się przypadkiem, bo pomyliłam daty w kalendarzu… tak, to się naprawdę zdarzyło!).
Czasem mniej znaczy więcej
Wbrew temu, co mówią motywacyjne cytaty na kolorowych tłach, nie trzeba mieć wszystkiego naraz, żeby być szczęśliwą. Czasem wystarczy mieć trochę – ale naprawdę tego, co nasze. Spokój w głowie, kilka bliskich osób, które rozumieją nasze dziwactwa, i choć jeden dzień w tygodniu, kiedy nie trzeba udowadniać, że się „ogarnia”.
Prawda jest taka, że kobiety sukcesu nie rodzą się w pełnym makijażu i garsonce. One też mają dni, kiedy płaczą z bezsilności, kiedy praca nie idzie, a dziecko ma katar po raz czwarty w miesiącu. Tylko rzadko to widać, bo mit perfekcjonizmu jest bardzo głośny – zagłusza wszystko inne.
Jak odczarować ten mit?
Zacząć od małych rzeczy. Przestać przepraszać, że coś nie wyszło idealnie. Przyznać, że ma się gorszy dzień. Zadzwonić do przyjaciółki i powiedzieć: „Nie ogarniam dziś kompletnie nic”. Bo jeśli „idealność” polega na udawaniu, to może warto wybrać autentyczność.
W moim kalendarzu zamiast „cel 2024: być idealną” mam „cel 2024: być sobą (nawet trochę rozczochraną)”. I powiem Ci – to dużo przyjemniejsze.
Może „wszystko” to mit, ale szczęście już nie
Nie potrzebujesz mieć wszystkiego, by czuć, że masz dość. A „dość” to piękne słowo. Brzmi jak ulga. Bo w końcu możemy odłożyć ten ciężar oczekiwań i powiedzieć: „Hej, to moje tempo, moja wersja sukcesu i mój sposób życia”.
A jeśli któregoś dnia znów przyjdzie Ci ochota porównać swoje życie do kogoś innego – przypomnij sobie, że tę drugą osobę też kiedyś dopadł nie zmyty garnek, spóźniony mail i kiepski dzień. Tylko nie wrzuciła tego na stories.
Najczęściej zadawane pytania
1. Czy naprawdę da się pogodzić karierę, rodzinę i własny rozwój?
Da się, ale nie zawsze w tym samym czasie i w równych proporcjach. Czasem któraś sfera ma przewagę – i to normalne. Ważne, by nie postrzegać tego jako porażki.
2. Skąd bierze się presja bycia „idealną kobietą sukcesu”?
Z sumy społecznych oczekiwań, mediów, porównań i przekazu, że „możesz wszystko” – tylko nikt nie dodaje, że niekoniecznie jednocześnie.
3. Jak rozpoznać, że próbuję robić za dużo?
Kiedy zawsze jesteś zmęczona, a poczucie winy za „niezrobione rzeczy” staje się codziennością. To znak, że warto wcisnąć pauzę.
4. Co pomaga w odczarowaniu mitu perfekcjonizmu?
Rozmowy z autentycznymi kobietami, które się przyznają do błędów. I trochę autoironii – bez niej trudno przeżyć.
5. Czy można być szczęśliwą, nie mając wszystkiego?
Nie tylko można, ale często właśnie wtedy szczęście przychodzi. Bo przestajesz gonić za nierealnym ideałem.
6. Jak przestać porównywać się do innych?
Świadomie ograniczać czas w social mediach, skupiać się na własnych postępach i przypominać sobie, że nie znasz całego kontekstu życia innych ludzi.
7. Czy rezygnacja z bycia „idealną” to lenistwo?
Wręcz przeciwnie – to dojrzałość i szacunek do samej siebie. Nie musisz nikomu udowadniać, że jesteś niezniszczalna.
8. Co, jeśli otoczenie nadal ma wobec mnie nierealne oczekiwania?
Granice są po to, by je stawiać. Możesz stanowczo, ale spokojnie mówić „nie”, jeśli coś przekracza Twoje siły.
9. Jakie małe kroki mogą pomóc w budowaniu własnej definicji sukcesu?
Zacznij od zapisania, co naprawdę sprawia Ci radość, a co robisz tylko „bo tak wypada”. Potem wykreśl to drugie – i zobacz, co się stanie.
10. Czy „mieć wszystko” jest możliwe, jeśli spojrzeć inaczej?
Tak – jeśli redefiniujesz „wszystko”. Bo może Twoje „wszystko” to po prostu życie w zgodzie z sobą, a nie z trendami.











